Ustawa z 3 marca 2000 r. o wynagradzaniu osób kierujących niektórymi podmiotami prawnymi ma zastosowanie m.in. do SPZOZ-ów. Trzynaście lat po wejściu w życie jest ona określana jako demobilizująca, krzywdząca i oderwana od rzeczywistości. Jej przeciwnicy podkreślają, iż negatywnie rzutuje ona na możliwość zatrudniania dobrych menadżerów, a przez to na jakość zarządzania i wyniki finansowe szpitali.
Maksymalna wysokość miesięcznego wynagrodzenia osób zatrudnionych w podmiotach utworzonych lub nadzorowanych przez jednostkę samorządu terytorialnego lub terenowy organ administracji rządowej nie może przekraczać czterokrotności przeciętnego miesięcznego wynagrodzenia w sektorze przedsiębiorstw bez wypłat nagród z zysku w czwartym kwartale roku poprzedniego.
Tyle ustawa. Jeśli chodzi o realia, wystarczy przypomnieć opisany przez Gazetę Wyborczą przypadek dyrektora Szpitala Powiatowego w Raciborzu. Zgodnie z ustawą, dyrektorzy publicznych lecznic mogą zarabiać w danym roku maksymalnie czterokrotność przeciętnego miesięcznego wynagrodzenia w czwartym kwartale roku poprzedniego. Raciborscy urzędnicy nie zauważyli jednak, że w 2011 r. zamrożono pensje. Podstawą ich naliczania miała być średnia krajowa nie z 2010, ale z 2009 r.
W rezultacie dyrektor musiał zwrócić blisko 18 tys. zł nienależnie pobranego wynagrodzenia. Będzie też musiał oddać nagrodę jubileuszową, którą przyznał sam sobie, a która w zakładach opieki zdrowotnej przysługuje pracownikom co pięć lat w wysokości 150 proc. zwykłej pensji. Sąd Najwyższy uznał jednak, że przepisy tzw. ustawy kominowej są tu nadrzędne i dyrektorom szpitali należy się jedynie pensja - nagroda już nie.
Praca i odpowiedzialność
Anna Knysok, wicedyrektor Zespołu Szpitali Miejskich, a w roku 2000 wiceminister zdrowia w rządzie Jerzego Buzka, wspomina, że na początku wśród podmiotów, których dotyczy ustawa z 3 marca 2000 r. o wynagradzaniu osób kierujących niektórymi podmiotami prawnymi, nie było zakładów opieki zdrowotnej.
- Posłowie dorzucili ten punkt, argumentując populistycznie, że jakiś dyrektor szpitala zarabia dużo, a powinien mniej. Uważam, że ustawa kominowa jest antymotywacyjna: nie rozróżnia ani wkładu pracy ani odpowiedzialności. Jest zwyczajnie demobilizująca - mówi wicedyrektor Knysok.
Wskazuje jednocześnie, że dyrektor szpitala zarządza jednostką, która bywa największym przedsiębiorstwem w mieście lub w powiecie, zatrudnia kilkaset lub nawet ponad tysiąc osób, ponosi odpowiedzialność nie tylko za pracowników, ale także za pacjentów, a wszystko to odbywa się przy słabym finansowaniu szpitali. W takich realiach nie ma już miejsca na sztywne ramy ustawy kominowej.
- Ponadto, biorąc pod uwagę wzrost płac lekarzy, nie jest w porządku, że jedna trzecia pracowników zarabia więcej niż dyrektor - dodaje Anna Knysok.
Czy się stoi, czy się leży...
Jan Gierada, dyrektor Wojewódzkiego Szpitala Zespolonego w Kielcach, ma 67 lat i pokaźny bagaż doświadczeń w pracy na tym stanowisku. Zarządza obecnie placówką liczącą ponad 1 tys. łóżek, w której pracuje blisko 1,5 tys. osób.
- Przejęliśmy już jeden szpital (Wojewódzki Specjalistyczny Szpital Dziecięcy - przyp.red.), za chwilę przejmiemy następny. Będę odpowiedzialny za pracę 2,2 tys. osób oraz za pacjentów hospitalizowanych na 1,4 tys. łóżek. To będzie największe przedsiębiorstwo w Świętokrzyskiem i jeden z największych szpitali w kraju, ale moja pensja się z tego powodu nie zmieni. Taką samą otrzymują dyrektorzy małych lecznic - mówi dyrektor Gierada.
- Nie pracuję po 8, ale po 12-14 godzin. Mam świetne wyniki finansowe, wykonałem 10 potężnych inwestycji, przeprowadziłem restrukturyzację szpitala i nigdy nie otrzymałem i nie otrzymam z tego tytułu żadnej podwyżki - zaznacza dyrektor kieleckiego WSZ.
Nie ukrywa, że jego zdaniem dyrektorzy powinni być zatrudniani na kontraktach, z wynagrodzeniem zależnym od wyników.
- Tymczasem ten aspekt w ogóle nie jest brany pod uwagę: czy szpital ma zyski czy straty, pensja dyrektora jest ta sama - podkreśla Jan Gierada.
Małgorzata Majer, dyrektor Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego im. dr. Wł. Biegańskiego w Łodzi, prezes Stowarzyszenia Menedżerów Opieki Zdrowotnej STOMOZ zwraca uwagę, że brakuje ujednoliconych zasad wynagradzania dyrektorów. Uważa, że pozycja dyrektora powinna być wzmocniona.
- Wszystkie grupy zawodowe domagają się ustanowienia płacy minimalnej, tylko dla dyrektorów określony został próg maksymalny. Wiele się również mówi i pisze o systemach motywowania pracowników. A jak motywowani są dyrektorzy? - pyta Małgorzata Majer.
Czas na kontrakty menedżerskie
Prezes STOMOZ jest zwolennikiem kontraktów menadżerskich, w których określone będą nie tylko warunki finansowe, ale przede wszystkim zadania, jakie właściciel nakłada na dyrektora, czas, w jakim powinien je zrealizować oraz uwarunkowania ich realizacji.
- Poziom wynagrodzenia powinien być uzależniony od wielkości placówki, osiąganych wyników lub oczekiwań stawianych dyrektorowi, ale samo wynagrodzenie w ustalonych okresach rozliczeniowych powinno być powiązane z realizacją założonych celów - wskazuje dyrektor Majer.
Prezes STOMOZ zaznacza również, że - w jej ocenie - ustawodawcy przejawiają brak zaufania do dobrych menedżerów w ochronie zdrowia. Ustawa o działalności leczniczej preferuje bowiem dyrektora-lekarza, który ma swobodę w doborze zastępców. W przypadku, kiedy dyrektorem jest np. ekonomista lub prawnik, właściciel, czyli lokalny samorząd, ma obowiązek zorganizować konkurs i wyłonić zastępcę ds. medycznych, ''prawą rękę'' dyrektora. - Czy dyrektor, który nie jest lekarzem, nie jest na tyle sprawnym menadżerem, aby zbudować sobie zespół najbliższych współpracowników? - pyta Małgorzata Majer.
Jakub Szulc, były sekretarz stanu w Ministerstwie Zdrowia, obecnie poseł na sejm RP, uważa, że ustawa kominowa to absurd i przeżytek.
- Problemy z nią związane nie dotyczą jedynie podmiotów leczniczych, ale wszystkich gałęzi gospodarki. W moim przekonaniu "urawniłowka" wprowadzona ustawą kominową, bardzo negatywnie rzutuje na możliwość zatrudniania dobrych menadżerów, a przez to na jakość zarządzania i wyniki podmiotów - mówi Rynkowi Zdrowia Jakub Szulc.
Zaznacza przy tym, że wynagrodzenie dyrektora szpitala powinno być uzależnione od wielu zmiennych, m.in.: wyniku finansowego, skuteczności leczenia, jakości obsługi i poziomu satysfakcji pacjenta, wielkości szpitala, itd.
- Związanie sztywnymi przepisami ustawy w ostateczności dotyka samych pacjentów. Niestety, jestem sceptyczny co do możliwości zmiany tego stanu rzeczy. PO proponowała ustawę znoszącą "kominówkę" już w 2008 r. Okazało się, że w Sejmie brakuje poparcia dla tego projektu. Polski parlament kadencji 2011-2015 tym bardziej nie będzie w stanie przyjąć zmian w zakresie tak wrażliwym, jak ochrona zdrowia - przewiduje Jakub Szulc.
Dr Wojciech Misiński, ekspert w dziedzinie ochrony zdrowia Centrum im. Adama Smitha przypomina, że w Polsce nadal pokutuje opinia, iż ochrona zdrowia powinna, niczym doktor Judym, pracować za darmo.
- Problem nie tkwi jednak wyłącznie w wysokości zarobków, a w wynikach ekonomicznych i medycznych. W zakładach publicznych wciąż za rzadko wykorzystuje się system kontraktowy. Pod kontrakt menedżerski powinien być podpięty plan działania z parametrami, jakie dyrektor winien osiągnąć w określonym przedziale czasu. Do tego doszłaby podstawowa pensja oraz zapłata za zrealizowanie programu - mówi dr Misiński.
Ocenia, że dopiero wówczas dyrektor przestałby być zakładnikiem pracowników i mógłby się skupić na zadaniach do zrealizowania.
- System kontraktowy powstrzymałby także przejmowanie stanowisk dyrektorów przez znajomych czy po politycznym rozdaniu - podsumowuje ekspert.
Źródło: KATARZYNA ROŻKO/RYNEK ZDROWIA| 21-08-2013 06:20, www.rynekzdrowia.pl